up the

Dużym chłopcom z trudem przychodzi opisywanie spełnionych marzeń. O wiele łatwiej pisze się o tęsknotach i roszczeniach… W każdym razie wczoraj widziałem tych, których kiedyś plakaty sam musiałem sobie rysować, bo przecież nie w każdym numerze Magazynu Muzycznego czy Rock’n’Rolla można było natrafić na ich zdjęcie. Widziałem, słyszałem, kupiłem najdroższą koszulkę na świecie, a w drodze przez ciemny park do domu towarzyszyło mi zaćmienie księżyca i uczucie, że coś przez cały czas czai się w pobliżu.  Kiedyś napisałbym, że teraz mogę już umrzeć, ale tak prawdę mówiąc to jeszcze bym trochę pożył. 

Bulltet-time bulletproof bullseye

Popchnięty. Skracam urlop, bo przecież pada pada pada. Wcześniej szatkuję go dwukrotnie zjazdami, bo Gotham wzywa, bo nowa praca zdaje się, bo stara raczej kończy się. Zamiast odpocząć od niewygodnego wodnego łóżka z wczasów unikam snu dzięki zaległościom towarzyskim. No dobrze, dzięki swojej głupocie również. Wracamy na dwa samochody, ten który prowadzę ja psuje się przecznicę od naszego osiedla. Jakiś tydzień wcześniej odmówiła posłuszeństwa nasza królowa szos. W domu, gdy już wniosłem siedem tysięcy toreb, bez zapowiedzi pojawili się teściowie. Z siedmioma tysiącami ogórków do zakiszenia. Bo przecież nas miało nie być. Co jeszcze? Aha, remont u mojej mamy. Mama nie wyrabia psychicznie, są poprawki, katastrofy, trzeba było wziąć cztery razy droższą firmę, a nie tak. Idę, uspokajam, w końcu tracę cierpliwość i warczę, aż w końcu naprawiam. Bo wystarczyło wlać kreta i pogrzebać palcem. A to tylko niewielki wycinek codzienności, więcej grzechów nie pamiętam. Bo czasami coraz trudniej przychodzi mi odnalezienie odpowiedniego słowa. Albo jakiegoś nazwiska, jak z tym Jeffem Goldblumem. Gdybym był superbohaterem, byłbym Flashem. Jeżeli występowałbym w teledysku, przemykałbym się jak cień między zajętymi swoimi codziennymi czynnościami ludźmi. A jeśli stałbym się komputerowym Maxem Paynem, to przez cały czas używałbym bullet-time’u. 

ostrze że nie

Widziałem wiele nieszczęśliwych twarzy ostatnio. I tak sobie myślę, że w porównaniu z nimi wypadam jak całkowicie wyluzowany i zadowolony z siebie typ. I być może faktycznie tak jest, może nie tylko chcę żeby tak było. Jedna pani na przykład trzymała się za głowę z miną wyrażającą całkowitą rozpacz. Obok niej siedział pan z miną całkowicie obojętną. Jechali gdzieś samochodem. Inna pani siedziała na ławce w parku i płakała. Gdy ją mijałem, doskonale lekki i ze skręcającą umysł muzyką w uszach, odwróciła się. Widziałem pęknięte oczy i bełkotliwe usta, widziałem chore uśmiechy i pustotę wyobrażeniową. I właściwie nie ma to znaczenia. Przede mną góry kilkudniowe.

Loł-El

Powinienem znowu palić papierosy. Albo przynajmniej Żuć tytoń. Chociaż wykałaczkę międlić w kąciku ust. A tutaj wszędzie dookoła powinny być opony. I kukurydza, jak okiem sięgnąć.

ho hoł

Chło choł łcho… – jakby powiedział, bo przecież nie zakrzyknął, naćpany Święty Mikołaj latem. Tramwaj generuje zapalenie płuc. Wysiadając każdy zderza się z gęstym i rozgrzanym powietrzem. Próbuję na to wszystko nie zwracać uwagi. Nie, wróć, próbuję NA TO WSZYSTKO nie zwracać uwagi. Nie, znowu źle, jeszcze raz: muszę przestać NA TO WSZYSTKO zwracać uwagę. Gdzieś tam kiedyś żył sobie taki wyluzowany koleś, który sporo rzeczy miał w dupie, a zajmował się tymi konkretnymi. Przynajmniej tak mu się wydawało. I do tego kolesia muszę teraz dotrzeć. Bo będzie bieda, oj, chyba już jest.

jea jea jea jea

I tego też mam dosyć. Tego, że mimo iż ostatnie zlecenie miało miejsce wczoraj (chyba, bo brak snu elegancko mi wszystko pomieszał), to dzisiaj jeszcze odczuwam jego echa. Tego, że jest trzecia nad ranem, a ja piję piwo po to, aby złapać choć ze cztery godziny snu. Bo więcej się nie uda. Bo nie umiem, a nawet jakbym potrafił, to zbudziłyby mnie obowiązki. Tego, że wszyscy koledzy (tfu! znajomi raczej) z pracy przez te dwanaście lat po każdym wyjeździe/zleceniu/dżobie/sztuce mogli dochodzić do siebie przez większą część następnego dnia, albo i lepiej, a ja zawsze po czterech godzinach na baczność. Wstawaj, myj podłogę, gotuj, zaprowadź, odbierz telefony, zawieź, wydrukuj, przygotuj, zadzwoń, uporządkuj. I tego mam dość, i dość mam tego przeczucia, że i tak nie uda się tego zmienić, że nadchodzące zmiany zostaną w sferze wyobraźni. Albo zwyczajnie coś stanie na przeszkodzie, albo ja coś koncertowo (nomen omen) spierdolę. Ale nic to. Czirs. zasnąć do ósmej rano. Jea jea jea jea…