upór w teatrze

Chyba jakoś wczesną wiosną zaobserwowałem młodą dziewczynę z sąsiedztwa, która wczesnymi rankami szybkim krokiem przemierzała parkową alejkę tam. Wyraźnie utykała, a po regularności jej spacerów domyśliłem się, że jest w trakcie rehabilitacji, być może po jakimś wypadku. Gdy któregoś dnia widziałem jak niemalże biegiem pokonywała parkowe schody w górę i w dół, tam i z powrotem, miałem już pewność. Widywałem ją też wieczorami. Wyprostowana, wpatrzona w ekran telefonu, na którym może odmierzała czas, kroki, następne ćwiczenia, a może zwyczajnie umilała sobie rutynę spacerów, być może dla niej bolesnych. Zmieniły się pory roku, a ona nadal chodzi. Po utykaniu nie ma praktycznie śladu, trzeba by się uważnie wpatrywać, ale ona nie daje za wygraną. Podziwiam upór i konsekwencję, z jakimi dąży do poprawy swojego zdrowia. I biorę z niej przykład, choć gdzie mi tam do niej. W porównaniu z nią mój upór wygląda następująco: dwa kroki do przodu, żeby następnie cofnąć się o krok, potem jeden do przodu i dwa do tyłu. I tak w kółko. Ale też nie zamierzam przestać. Chcę się czuć lepiej.

Y

Ukończyłem ten rok (tamten) bardzo przebodźcowany. „Y” z tytułu wpisu to rozstaj dróg na którym stoję, drapię się w dynię i kompletnie nie wiem w którą stronę się udać. Chciałbym wybrać kierunek w którym nie musiałbym układać słów w myślach, gdzie udawało by mi się pisać otwarcie, tak samo się wypowiadać, najlepiej jeszcze patrząc rozmówcy prosto w oczy. Ale najprawdopodobniej będzie jak będzie. Tymczasem muszę odespać, tak zwyczajnie.