spĄwść

Czwarta coś, ale bliżej piątej. Głosy z mieszkania obok. Nie że podniesione, po prostu w tym pięknym nowoczesnym budynku ściany wykonano z papieru, najprawdopodobniej bezglutenowego. Nie denerwuję się, choć kiedyś często interweniowałem. Moim sąsiadem jest dekadencki singiel, w wieku bliżej nieokreślonym (wygląda na starszego ode mnie, choć daję sobie rękę uciąć, że jest z dziesięć lat młodszy), nawet nie jest bardzo uciążliwy, po prostu… Bezglutenowe ściany. Potrafię to zrozumieć, gdybym mógł robiłbym dokładnie to samo, tyle że tak z dziesięć razy intensywniej. I lepiej. Przenoszę się do kuchni. Już wiem, że nie zasnę, ale jeszcze chwilę opadają mi żaluzje pod kocem. Marznę i zaczyna mnie kichać. Alergia, albo – co bardziej prawdopodobne – efekt nadużywania tabaki w zeszłym tygodniu. Wraz ze światłem spływa na mnie spokój. Żadnych religijnych skojarzeń tym razem. Poranek żywcem wyjęty z lat 90tych. Dom śpi, panuje cisza. Zastanawiam się, czy nie założyć słuchawek i czegoś uważnie nie posłuchać, ale wybieram ciszę. Coraz częściej wybieram ciszę. Wczoraj udało się nam wieczorem usiąść z piwem na balkonie. Musimy robić to częściej. Przez weekend nie dopuściłem do siebie wewnątrztygodniowych myśli. Nie było spadków, leasingów, ofert, ogłoszeń, przeprowadzek, terminów i zawodnych członków rodziny. Była kojąca rutyna. Podobno na co dzień źle po mnie widać. Podobno na świecie codzienne mają miejsce jakieś bardzo istotne wydarzenia. Podobno jutro jest poniedziałek. Jakoś tego wszystkiego nie czuję.

leśnie

To się znowu dzieje i dzieje się dobrze, dobrze że się dzieje. Niezależnie od tego co napisze na ten temat dużo mądrzejszy ode mnie znawiec, ja się cieszę, ja znowu jestem w tym lesie. I towarzyszy to jak zwykle temu, że ja faktycznie jestem w lesie, bo to też się znowu dzieje. I trudno/na szczęście, widocznie tak być musi. To przyprawa. Dzięki temu czuję. Czuję, że…  totamto

ugh!

Ono nadchodzi. Czuję to w rozgrzanym chodniku. Będzie… to co zwykle. Czerwień oczu, hotelowe korytarze. One chodzą parami. On jeździ rowerkiem. Ja chodzę pomiędzy nieistniejącymi ludźmi, staram się niczego nie zauważać i lekko uśmiecham się pod nosem.

Brothoora

Mój umysł pracuje w sposób zaskakujący. Żeby nie powiedzieć zawodny. Na przykład z tym adresowaniem przesyłek. Nadałem ich w życiu już dwanaście tysięcy sześćset siedemnaście, a za każdym, ZA KAŻDYM RAZEM muszę sprawdzić w internecie w którym miejscu na kopercie umieścić siebie, a gdzie adresata. Nie pamiętam. A raczej pamiętam, tylko nigdy nie jestem pewien. O tym, że nie zawsze jestem pewien który mamy rok, nawet nie wspomnę. Ale zauważyłem jeszcze jedną ciekawostkę. Mam takie trochę bardziej wyjściowe buty, trzymam je w jednej z szafek w przedpokoju w pudełku. Za każdym razem, ZA KAŻDYM RAZEM kiedy je wyciągam, w głowie słyszę ten kawałek:

Bo buty są firmy Badura.

Z innej beczki: zdrowie Chrisa Cornella. I chuj tam, że jest dopiero 14:26. Zdrowie. Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę, rozwiążą się Purple, wysiądzie kryptonit w piersiach Ozzy’ego, Iron Maiden stwierdzą, że na wózkach inwalidzkich na scenę już nie będzie wypadało wyjechać, jeszcze trochę… I nie będzie już nic.

czarna maź

Po. Midor. Po. Mimow. szystko.

Zostanę w tym miasteczku. Albo w tamtym, i w tamtym, w tamtym też. Będę się trzymał razem ze wsiowym głupkiem. W końcu na jego tle będę błyszczał. Będziemy wzdychać do tej samej osoby. Może do ciebie? Ty będziesz niby to obojętna, niby że jesteśmy jedną paczką freaków z małej mieściny, ale… Ale. Tak mogłoby się to przedstawiać. Albo to, albo czarna maź.

Butelka ma kolor oczywiście zielony

So, nie to żebym był jakimś gotyckim wompierzem na co dzień, ale wkroczyłem w ten etap życia, w którym śmierć nie jest tylko czymś co pojawia się w książkach i na komiksowych planszach. Nie jest wynikiem nieszczęśliwego rzutu kostką w grze rpg, ani jądrem fabuły sensacyjnego filmu. Nie jest fragmentem tekstu wycharczanym przez deathmetalowego wokalistę. Jest częścią życia i nie ma na to bata. Pogodziłem się z tym, bo innego wyjścia nie ma. Gdyby było, byłoby to sprzeczne z prawami natury. Tak więc wszystko pięknie, skąd więc moje przygnębienie? Ano stąd, że dzisiaj spędziłem z rodziną miły dzień poza miastem, w domu dziadków mojej żony. Tyle, że oni obydwoje nie żyją. Jeździmy tam regularnie od kilku dobrych lat. Najpierw odszedł dziadek, potem zabrakło babci. Jakiś czas później zawinęło jeszcze parę osób z naszego otoczenia, w tym mojego ojca. I tak sobie myślę, że za chwilę zostaniemy tu sami. Z dziećmi, które będą się coraz bardziej od nas oddalać. A o tych, co odeszli będziemy myśleć i pamiętać przez pierwsze kilka miesięcy ich nieobecności, potem coraz rzadziej, aż wreszcie zaczniemy ich odwiedzać raz do roku, jak większość narodu. Potem nasza kolej. Zostaną po nas niepopłacone rachunki, zaciągnięte kredyty, niewykończone domy… Czy na prawdę o to w tym wszystkim chodzi? Przecież to jest najzwyczajniej w świecie chuja warte.

zie

W czyimś oknie stał kaktus. Taki troszeczkę w kształcie Obcego, ewentualnie pytajnika. Obok dawnej szkoły wyraźnie odczułem przeskoki czasowe. Pewne rozciągnięcie. Raz szedłem jedną ulicą, raz drugą, raz jako dorosły, raz jako dziecko, raz do domu, raz do hurtowni kaset magnetofonowych.

wielu wysokich w dzielnicowym słońcu o pierwszej miłości tylko w kim

Pić. Z przyjacielem. Przysiąść nad starą książką w angielskim pubie i patrzeć jak deszcz bębni o szyby. Nie myśleć o kwadratowych rozmowach telefonicznych.