neu

Tam, nie tak znowu wysoko na niebie, czarne słońce.

Nocą, wcale nie taką znowu ciemną, suchy księżyc.

W morzu, niedaleko od brzegu, plama.

W górach, tuż przed szczytami, jad w ziemi i w powietrzu.

Wypala, sypie okruchami w oczy, brudzi, odbiera oddech.

Plaura

Ja już ci nic nie doradzę. Nic a nic. Nie umiem dobrać słów, choć potrafię uronić łzę. Czytam o tobie, a tłumaczenie to jedna, a sąsiedztwo to druga strona… Kaloszy. Bo ja jestem popierdolony i nie potrafię napisać wprost. O tym, że nie zawsze odnajduję się w towarzystwie. O tym, że siadając blisko mnie uruchamiasz projektor filmowy w mojej głowie. O tym, że to samo nazwisko które nosi tłumacz nie może być zbiegiem okoliczności. Po prostu nie może.

przykazy

Nie patrz w lustro, zwłaszcza że nie ma dymu. Poza tym to tylko szyba. Skoncentruj się na tym jak stalowe liny przecinają drewno.

A gdzie ogień?

A kto to znowu coś wsadza pod paznokcie?

A skąd ten kopczyk ziemi pod przyczepą campingową?

strzykłu

Nie ukłuło mnie nic gdy przechodziłem obok przygotowywanego wydarzenia artystycznego. Nawet nie przystanąłem, rzuciłem tylko okiem na powstającą scenę, namioty zaplecza, trybuny, płotki. Widziałem ciężarówki ze znanymi mi nazwami firm, gdybym się wysilił pewnie dostrzegłbym także znajome twarze. Pracowałem przy tego typu przedsięwzięciach przez kilkanaście lat, właściwie przez prawie całe swoje dorosłe życie. Patrzyłem na to wszystko i czekałem na jakieś uczucie, coś, cokolwiek, sentyment chociaż, jakieś tknięcie, że może powinienem tu być, albo że szkoda, kiedyś chciałbym, czy coś w tym stylu. Nic. Zero. Nie tęsknię. Nie ma kłucia. Oddycham spokojnie. Po raz pierwszy od wydarzeń sprzed prawie trzech lat, kiedy to moje życie wykonało salto mortale, mam stuprocentową pewność, że postąpiłem słusznie. Święto lasu, święty spokój. Czuję się jak na jakiejś małej emeryturze. I na szczęście nic mnie nie strzyka.

co dzień

Dwa uczucia na przeciwległych biegunach codzienności.

Radosne olśnienie, gdy po kilku latach używania odkrywam jak swobodnie wysuwać dodatkowe ostrze w golarce.

Wściekłość za każdym razem, gdy zahaczę o coś kablem słuchawek.

frienda

Zdiagnozowałem. Już wiem. Przez wiele lat brakowało mi różnych rzeczy. Szukałem ich tu i tam, wyłącznie substytutów, na tyle starczało odwagi. Może i znajdowałem, jak zawsze na chwilę, nie w tym rzecz. Częściowo się zestarzałem, trochę zobojętniałem, odrobinę się poprawiło, poszukiwania z rozpaczliwych stały się okazjonalnym przyzwyczajeniem, kaprysem chwili, aż zaniechałem ich, z tego co mi się wydaje, kompletnie. Uzmysłowiłem sobie za to, że brakuje mi frienda. Normalnie kumpla, kolegi, męskiego towarzystwa, ale nie znajomego z pracy czy z sieci. Koleżeńskości chociaż, bo w przyjaźń nie wierzę, takiej jak w czasach liceum czy studiów. Przecież ja żywcem nie mam z kim pogadać o nowej płycie, książce, czy innym odkryciu. Owszem, są jakieś dalekie echa, fantomowe utrzymywanie kontaktów, od jednego spicia się dwóch-trzech starzejących się panów do drugiego, ale ja potrzebuję ciągłości, codzienności. O to to – frienda na codzień.

zzz

Tak w ogóle, to niewiarygodne rzeczy mi się śnią, gdy zdarza mi się zdrzemnąć w ciągu dnia. Choć może „zdrzemnąć” to za dużo powiedziane. Odpływam na chwilę, zaczynam chrapać, co wybudza mnie na moment, po to tylko, aby znowu się zanurzyć i zacząć chrapać, po to tylko… I takie też są te dzienne sny. Porwane wydarzenia, coś, co niby wynika z czegoś kiedyś, ale po przebudzeniu, albo kilku, i tak nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co to było.