tup tup

Wychodzę z domu bez słuchawek, chcę usłyszeć świat. Niestety bez skrzypienia śniegu pod podeszwami, stopniał częściowo. Idę więc, połowicznie zainteresowany. Głównie słyszę samochody, ale po dotarciu do starszej części dzielnicy jest ich mniej. Tam w ogóle zawsze wszystkiego jest mniej, czas się cofa o kilkanaście lat. Jak nie lepiej. Bo lepiej bywało, choć bywało i tak, że lepiej nie mówić. Mijając blok w którym kiedyś mieszkałem umysł staje mi dęba, bo na naszym dawnym miejscu parkingowym stoi mały czerwony fiat. To Panda, a nie Cinquecento, ale przez moment namacalnie stykam się z przeszłością. To był jedyny samochód którym umiałem parkować na każdy możliwy sposób. I tylko w nim padły słowa – „Ty coś widzisz? Bo ja nic”, kiedy zasłuchany w monolog kolegi zapomniałem o wycieraczkach podczas śnieżycy. Cukiernia nadal ta sama, ale mają już np. muffinki wege. I tak jest w nich coś, co mnie podrażnia. Idę dalej. Przychodnia lekarska i poczta – tam czas też stoi w miejscu. On stoi, a ja idę. Nie skrzypię zasłuchany w stukot butów. Znikam za którymś rogiem, znikam coraz bardziej.