indziej

Ulubione płyty kupione wczoraj obchodzą dziś swoje dwudzieste piąte urodziny. W ukochanych książkach jeszcze nie ma telefonii komórkowej. Piękne kobiety z ubóstwianych filmów nagle stają się babciami. I to wszystko teraz, dzisiaj. Zaraz! To co będzie jutro?

nosz kuchnia

Wydajesz ponad dwadzieścia pięć tysięcy na nowe kuchenne meble i sprzęty. Kilka dni spędzasz w dużym sklepie pomiędzy irytującymi ludźmi. Wykupujesz dwie usługi projektowania. Dwie, bo za pierwszym razem projekt okazał się być pełen błędów. Za drugim projektu nie da się zapisać, bo coś tam, ale będą państwo zadowoleni. Tak, montażyści mogą opierać się na pierwszym projekcie. Jednak nie, montażyści nie mogą opierać się na pierwszym projekcie. Więc jeszcze pół dnia w sklepie i trzecia usługa, już darmowa. Dzisiaj dostawa. Montażyści wchodzą w poniedziałek. Otrzymujesz telefon, że transport będzie za godzinę. Otrzymujesz telefon, że nie ma twojego zamówienia. Nie ma prawie dwustu pięćdziesięciu paczek, za które zapłaciłeś prawie miesiąc temu. Ponad tona gratów gdzieś się wzięła i ulotniła. Co jeszcze?

podczas mojej godziny

Trochę wyrwany z otoczenia, trochę odarty z tajemniczości. Ale to się zmieni, bo wszystko się zmienia co jakiś czas. Wciąż grzeczny, za chwilę będą to dwa miesiące. Już o tym nie myślę właściwie, nie ma o czym pisać. W ciągu tego okresu może raz czy dwa przeszło mi przez myśl, że przecież problem leży gdzie indziej i świat się raczej nie zawali jeżeli przygotuję sobie jednego drinka. Za pierwszym razem wyczułem, że są to podszepty złego, za drugim akcja miała miejsce w środku bezsennej nocy, uznałem więc, że po prostu pierdolę bez sensu. Lekki, rozważny, przepełniony natchnieniem i dobrymi chęciami. Głowa chwilami pęka od natłoku myśli, a pisać nie ma o czym. Przyjdzie jesień i pozamiata, przynajmniej taką mam nadzieję. Wtedy się słucha Dead Can Dance, wtedy drzewa zawsze coś podpowiedzą, wtedy droga do pracy nabiera głębszego znaczenia.

łapacz

No i w tym śnie, rozumiesz, on mi się przedstawia, a ja mu mówię, że my się przecież znamy, bo spotkaliśmy się kilka lat później. I on jest co prawda zaskoczony, ale jakoś to mimo wszystko do niego przemawia. Upewnia się jeszcze podając nazwisko pewnego polskiego muzyka którego też tam wtedy spotkamy (chociaż go nie było), ja przytakuję i jego kompletny brak sprzeciwu wobec ogólnie paranormalnego charakteru całej sprawy przypisuję jego indiańskim korzeniom. Po przebudzeniu w sumie nadal mnie to nie dziwi.

nie ja

Nie ja, nie ty, nizinnie. Choć i tu, wyżej, bywają takie ranki jak dzisiaj, kiedy to obudziłem się kobietą. Czułem się jakbym miał na sobie szlafrok, czułem się zaniedbywana przez swojego męża. Mieszałam kawę i smętnie patrzyłam niewidzącym wzrokiem przez olbrzymie okno olbrzymiej kuchni w olbrzymim domu. A tam gdzieś niżej morze wściekle bijące o skały zatoki. A tam gdzieś wyżej klif chłostany deszczem. A dalej być może wrzosowiska. Albo słoneczniki. Raczej nie kukurydza.

pierwsze razy

Pierwszy raz znalazłem jadalnego grzyba, a nawet cztery. Prawdziwki (potwierdziło nam to dwóch grzybiarzy). W każdym razie żyjemy po zjedzeniu.

Pierwszy raz rodzinny grill na trzeźwo z mojej strony. („No co ty? Przegrałeś losowanie? Nie możecie tu zostawić auta?”). Pierwszy raz to ja odwożę żonę do domu, przyglądam się jej jak dobrze się bawi, przyglądam się innym, wcale nie jest mi z tym źle.

Pierwszy raz tak długo tylko z synem.

Pierwszy raz po opaleniźnie skóra schodzi mi dosłownie zewsząd, nawet z uszu i z nosa.

Pierwszy raz będę kosił trawnik, ale to dopiero jutro, jak już nie będzie takiej wilgoci.

Pierwszy raz od dawien dawna myślę tylko o przyjemnych rzeczach.

pocałunek

Dziękuję ci, o piękna nieznajoma ze snu, za ten pocałunek, co bynajmniej jak ze snu nie był. Właściwie wszystko w tym śnie było wypisz wymaluj jak z mojej codzienności zaczerpnięte, poza beretem, który miałem na sobie przez cały czas. A więc po jednej stronie ja w jakimś klubie, nadal niepijący i nie odzywający się za wiele, bo i o czym rozmawiać z rozimprezowanym towarzystwem młodszym ode mnie o te kilka lat. Po drugiej stronie mój kolega, któremu usta się nie zamykają, pijący na umór i wciągający do zapchania dziur; oraz jego dwie urodziwe koleżanki. I to właśnie jedna z nich na pożegnanie obdarowała mnie namiętnym pocałunkiem, który oczywiście miał być trochę dla jaj, wyczułem to, ale nie przeszkadzało mi to kompletnie. Był taki, jaki powinien być pocałunek nad ranem w klubie: ciepły, mokry, podany z uśmiechem, lekko przyprawiony alkoholem. I nie tylko mi sprawił on przyjemność.

Takie tam radości po czterdziestce – fikcyjne pocałunki.