do domu

Wracałem do domu z lekkim sercem, choć na miękkich z osłabienia nogach. Przez jakiś czas autobus którym jechałem goniła ćma. Na ulicach pustki, podobno był jakiś ważny mecz. Sport tak bardzo mnie nie dotyczy, że w pracy stało się to aż przysłowiowe. Na moje żartobliwe pytania w rodzaju „a ktoś dziś gra i w co” najczęściej padają żartobliwe odpowiedzi typu „spokojnie Mknie, to nie pojedynek gitarzystów”. Tak więc ulice puste, nie licząc chrabąszczów, których brzydzę się i boję zarazem. Dla mnie to takie przerażające szerszeniopająki. Błeee. Wzdryg. Chyba zaraziłem młodego, od wczoraj boli go gardło i lekko gorączkuje. Pocieszam żonę jak umiem, jak zwykle z mizernym skutkiem. Moje słomiane owdowienie stanęło pod znakiem zapytania, co w sumie jest mi obojętne. Szkoda by było ze względu na syna, był dwa tygodnie w górach, będzie jeszcze trochę w sierpniu, to w lipcu tydzień nad morzem byłby wspaniałym urozmaiceniem. Do soboty może ozdrowieć jeszcze kilka razy, mówię. Najwyżej pojedziecie dzień później, mówię. Mówię też inne rzeczy. Trochę chyba uspokajam jedno i drugie. Ja jestem spokojny.

Jedna myśl na temat “do domu

Dodaj komentarz