deszcz

Gdy byłem dzieckiem uwielbiałem jak podczas wakacji zmieniała się pogoda. Po rutynie słonecznych dni nad rzeką w końcu przychodził czas wody spadającej z nieba. Nagle przypominaliśmy sobie o długich spodniach i gumiakach. A jak żywcem nie dało się bawić poza domem, czytaliśmy po raz setny te same komiksy, rysowaliśmy własne, albo tworzyliśmy repliki desek rozdzielczych samochodów naszych ojców i plastikowymi talerzykami wybieraliśmy nasze własne zakręty. A gdy byłem już starszym, palącym papierosy i całującym dziewczyny dzieckiem, deszcz co prawda ograniczał pewne możliwości, ale otwierał inne. Można się było przed nim schować na przystanku autobusowym przypominającym góralską chatę. Można było zaproponować damie swoją dżinsową katanę. Można było wreszcie rozpuścić swoje włosy, że niby niech schną. Cały czas czuję te mokre pocałunki i jej wilgotną bluzę fruit of the loom, cały czas. Mam nadzieję, że kiedyś, jak już nie będę wiedział jak się nazywam i nie będę rozpoznawał wnuków, gdzieś tam pomiędzy którąś fałdą mózgu pozostanie to przesiąknięte deszczem wspomnienie.

Jedna myśl na temat “deszcz

Dodaj komentarz